Jacob
Administrator

Dołączył: 14 Mar 2006
Posty: 605
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 17:03, 07 Kwi 2006 Temat postu: Ace Combat Zero: The Belkan War (PS2) |
|
|
Wiecie jak wygląda współczesna walka powietrzna? Niestety, nie ma w niej nic widowiskowego i emocjonującego. Samoloty macają się radarami na odległość stu kilometrów, po dalszych kilkunastu odpalają rakiety nawet nie widząc się, a potem jeden z nich trafia, a drugi nie. Malownicze i romantyczne podniebne pojedynki zostały sprowadzone przez technologię do wojny robotów, samosterujących rakiet naprowadzanych na radar bądź podczerwień, radarów aktywnych i pasywnych, oraz flar i pasków folii aluminiowej używanej do oszukiwania tychże rakiet. Działka montuje się na myśliwcach jedynie przez wzgląd na tradycję, lub też nie montuje się ich wcale, bo do klasycznego dogfightu nie dochodzi już prawie nigdy. Liczy się kto kogo pierwszy złapie na radarze i odpali rakietę - to już nie druga wojna światowa, gdzie pilot musiał mieć sokoli wzrok i refleks mangusty. Tym razem liczy się biegłość w operowaniu pokładową elektroniką i umiejętność nieprzeszkadzania komputerowi w wyszukiwaniu i likwidacji celów.
Japończykom z Namco oczywiście takie kompletne zatracenie romantycznego charakteru powietrznych bojów się nie podoba, czemu dają wyraz średnio raz na dwa lata, wypuszczając kolejne częśCi swego symulatora Ace Combat. Symulatora oczywiście w pojęciach konsolowych, bo nijak się go nie da porównać z jakimś pecetowym Lock On jeżeli chodzi o realizm i poziom komplikacji. Z drugiej strony Ciężko mówić o jakimś większym poziomie komplikacji gdy ma się do dyspozycji jedynie kilka przycisków na padzie, prawda? I wcale też nie wiarygodnośCią i wiernośCią realiom seria Ace Combat urzeka od lat wszystkich graczy.
Liczy się tempo, dynamika, wrażenie szybkośCi i efektowne podniebne tańce w czasie pojedynków na minimalnym zasięgu. Nikt nie przejmuje się morderczymi przeciążeniami czy też faktem, ze rakiety mają zasięg dziesięć razy mniejszy niż w rzeczywistośCi. Nikt nie załamuje też rąk i nie popada w rozpacz dlatego, że obrona naziemna jest w zasadzie symboliczna jedynie - bo kto by chciał zostać zestrzelonym przez pojawiające się znikąd SA-11 w czasie emocjonującego lotu pomiędzy wieżowcami wielkiej metropolii w pogoni za odrzutowcem wroga? Ano właśnie - poczucie rzeczywistośCi należy zostawić za drzwiami, zanim wejdzie się w świat Ace Combat.
Świat fikcyjny zresztą. W szóstej częśCi serii, zatytułowanej przekornie Ace Combat Zero cofniemy się o kilka lat wstecz w stosunku do panującego nam miłościwie Ace Combat 5. Jako pilot-najemnik, należący do eskadry żołnierzy fortuny, wynajmujemy siebie oraz nasz wielozadaniowy myśliwiec Siłom Powietrznym Ustio. Owo biedne państewko zostało napadnięte przez silniejszego sąsiada, Belkan, którego lotnictwo także dość dziwnym trafem wspierane jest przez eskadry najemników z całego świata. Cóż, nikt nie powiedział, że ta robota to lekki kawałek chleba, zwłaszcza że trzeba się liczyć z faktem, że każda rakieta kosztuje dziesiątki tysięcy dolarów, a wartość samolotu idzie w miliony. Na szczęście nikt nas nie rozliczy, więc nie trzeba się będzie pieśCić z każdym pociskiem jak to miało miejsce dawno, dawno temu w Strike Commander.
Czeka nas zatem osiemnaście misji, w czasie których ścierać się będziemy z wrażymi odrzutowcami. Czyli w zasadzie nic nowego - ale tylko w zasadzie. Autorzy bowiem mają tym razem zamiar uraczyć nas niekiepską fabułą. Prezentowana ona będzie w trakcie misji oraz w czasie odpraw przed nimi i pomiędzy nimi za pomocą specjalnie zrealizowanych scenek, utrzymanych w konwencji fabularyzowanego dokumentu. W czasie wywiadów z pilotami, wspominającymi dzieje owego konfliktu, wyłaniał się będzie obraz całej wojny oraz jednego z jej uczestników - najlepszego pilota najemników. Czyli naszego bohatera. Chwali się takie nowe podejście, chwali.
Ale owa fabularyzacja to niejedyna nowość w Ace Combat Zero. Kolejną innowacją są pojedynki z asami strony przeciwnej. Do tej pory trzeba było użerać się z bandą niepiśmiennych łosi, którzy sami pchali się pod celowniki - teraz zaś w każdej chwili może na nas spaść od strony słońca, niczym jastrząb jakiś, wrogi as, posiadający doskonały samolot, uzbrojony w specjalnie wypasiony sprzęt, nie gorszy od tego, który my będziemy mieli zainstalowany. Taki mistrzuniu nigdy też nie lata sam, więc można się spodziewać kilku skrzydłowych, także nie najgorszych rzeźników. Spotkania z tymi panami będą czymś w rodzaju walk z bossami, znanych z innych gatunków gier - tyle że w Ace Combat Zero tych asów jest w sumie ponad stu i będą oni dobierani z puli losowo, gdy program uzna, że za dobrze nam idzie. Właśnie tak - program oceniał będzie nasz skill i odpowiednio modyfikował wzorce postępowania przeciwników, żeby nam zbyt łatwo nie było.
Tak czy siak, przeciwnicy elektroniczni nie umywają się do tych z krwi i kośCi. I całe szczęście, że Namco chyba sobie o tym przypomniało, bo w szóstej częśCi powraca nieobecny w "piątce" tryb versus, dzięki któremu możemy postrzelać się podniebnie z kolegą, na split-screenie. Niestety, gierka nie będzie posiadała wsparcia sieciowego - wielka szkoda, bo te tryby dogfight i capture the flag mógłyby być wcale zabawne w większym gronie. Trudno się mówi jednak - chyba trzeba poczekać z online'ową zabawą na siódmą część gry, która z pewnośCią wyjdzie już na PS3.
Na razie zaś pozostaje czekanie na premierę Ace Combat Zero: The Belkan War. Mamy niecały miesiąc na ślinienie się na widok screenów i trailerów, które chyba dość jednoznacznie udowadniają, że nie na darmo seria ma opinię najbardziej widowiskowej i najbardziej dopracowanej pod względem graficznym gry na PlayStation 2. Aż strach pomyśleć, jak to będzie wyglądało na nowej konsoli Sony, gdy programiśCi poczują pod sobą moc jej pałernych układów graficznych...
Post został pochwalony 0 razy
|
|